Prosta droga biegnąca wzdłuż morskiego wybrzeża. W stronę słońca – ogromnego i okrągłego jak piłka i czerwono-pomarańczowego jak dojrzała pomarańcza.
Jadę skuterem już z maksymalną jego prędkością (kiedyś opiszę greckie podróże w szczegółach i wyjaśnię, dlaczego jechał już na ostatnich oparach :)), przytulona do najbliższej i najważniejszej osoby w życiu – mojego męża (wtedy jeszcze chłopaka).
Wiatr we włosach, zapach męskich perfum Coco Channel, nadmorska bryza greckiej zielonej wyspy Kerkira (nazwa też ma znaczenie! Kerkira z greckiego to Zielona Wyspa). I uwaga – główny punkt programu – wyjątkowa, nie do opisania i wyobrażenia – eksplodująca mieszanka spełnienia, szczęścia, bezpieczeństwa, ekscytacji, marzeń, wolności… którą teraz po latach mogę nazwać jednym słowem:
HARMONIA.
I od tamtej chwili pojawiło się wielkie pragnienie, aby tak moje życie wyglądało już zawsze! W tej harmonii właśnie osadzone. W cieple słońca i bliskości najbliższych. Blisko natury – tej mojej oraz Matki Natury.
Na tej greckiej wyspie (gdy nie podróżowaliśmy) z moim Olafem pracowaliśmy w hotelu (na szczęście na dwóch rożnych stanowiskach – bo inaczej chyba byśmy się pozabijali :)). Byłam tam odpowiedzialna za obsługę gości hotelowych oraz dostarczanie codziennej dawki zdrowego śródziemnomorskiego pożywienia.
Jednym z nich był świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy (pomarańcze rosły wszędzie – nawet przy domu, w którym mieszkaliśmy przez kilka miesięcy :)). Oj, ile ja się nawyciskałam tego soku! Codziennie! Litrami! A potem ile było skrupulatnego mycia maszyny, która wspierała mnie w tym procesie zdrowia! Och! Ale warto było! Wiesz dlaczego? Bo nic nie zastąpi szczerego uśmiechu osób, które otrzymywały świeżutki sok. A wysiłek włożony w mozolną pomarańczową obsługę dał po latach inspirację do napisania tych słów. Choć moje życie mogę bardziej porównać do dżemu z pomarańczy niż pomarańczowego soku. Sok jest prosty w produkcji. Z dżemem sprawa jest już bardziej skomplikowana (i tak sobie myślę, że my, ludzie, zamiast skupić się na prostocie życia, lubimy je trochę komplikować, mieszać... ale czyż nie takie jest życie? Czyż nie tacy jesteśmy? Ja jestem?).
Mamy mnóstwo recept na życie i biznes (jak milion przepisów na dżem), a i tak każde smakuje inaczej. Wystarczy nuta innego składniku, odrobina kolejnego, szczypta następnego – i efekt końcowy może nas zupełnie zaskoczyć. Swą wyjątkowością. Innością. I do tej przygody chciałabym Cię zaprosić: przygotować dżem własnego autorstwa i kosztować go każdego dnia! :) No ale dobra, bo nie tylko o dżemach chcę tu pisać… :)
Kto by pomyślał, że jedna sytuacja sprzed ponad dziesięciu lat stanie się źródłem moich wieloletnich odkryć, pragnień i aktualnych wyborów. Na życie w zgodzie ze sobą, ze swoim przepisem na nie, na siebie, na swój biznes.
Żyć naturalnie. We własnym stylu. W oparciu o wartości. O swoje talenty i marzenia. Bo przecież w życiu chodzi o to, aby żyć tak, jak chcemy. I z wiarą i pewnością siebie nareszcie mówię sobie i światu: Jestem Aleksandrą Aleksandrowicz. Jestem kobietą odważną, żoną szczęśliwą, mamą nieszablonową, przedsiębiorcą dynamicznym.
Zachodzące słońce każdego dnia inspiruje mnie nie tylko do marzycielskiego powrotu do wspomnień sprzed lat, ale również do realnego wdrażania w życie i w biznes tego, co sobie wtedy obiecałam. Kiedy unoszę głowę ku niebu, nakręcam się, przywołując swoje wizje, aby później spojrzeć sobie w lustrze prosto w oczy (i mieć odwagę, by powiedzieć sobie: „kocham Cię i kocham moje życie”), spojrzeć też w swój kalendarz elektroniczny, w którym widzę obfitość działań, w swoje konto bankowe – aby upewnić się, że finanse również są pod kontrolą, w swoją mapę marzeń i celów – aby wiedzieć, jakie decyzje podejmować każdego dnia, i w swoje zapiski w dzienniku wdzięczności – bo dzięki niemu karmię się pozytywnością na co dzień.
Po prawie 10 latach, a na miesiąc przed tym, jak zostanę powalona na ziemię przez kryzysową sytuację, która wywróci nie tylko do góry nogami moje życie zawodowe, ale przede wszystkim prywatne, i będzie mieć skutki jeszcze przez wiele lat, otrzymuję kartkę. To dla mnie ważne wydarzenie. Punkt zwrotny w życiu i powrót do przygód z greckiej wyspy otulonej blaskiem zachodzącego słońca.
Dziś traktuję tę kartkę jako list od życia do mnie samej. Bardzo osobisty. Personalny. Trafiony w punkt. Szyty na miarę.
Wyobraź sobie małą, sztywną kartkę, na której są dwa obrazy. Z jednej strony niebieska woda z malinowymi kwiatami unoszącymi się na niej. Woda zawsze kojarzyła mi się ze spokojem, potrafi być żywiołowa i energiczna niczym wzburzone fale podczas sztormu, ale może być i kojąca, otulająca, tworząca delikatny szum, który łagodzi moją duszę, a także oczyszczająca. Spływa po mnie jak deszcz błogosławieństw, pozwala oczyścić ciało i ducha, abym odświeżona mogła zacząć nowy etap.
Na tej kartce na wodzie pływają… nenufary? Nie wiem, nie znam się na kwiatach. Ale znam się na życiu. Oba kolory, które nie są moje (w niebieski nigdy się nie ubierałam, a z różu zawsze chichrałam), ale które nadają nowy wymiar patrzenia na nie. I najważniejszy element: napis na dole kartki: HARMONIA. Co to do cholery ma znaczyć? Do tej pory tak nie żyłam? Nie doświadczyłam? No cóż, okazało się, że przez lata było inaczej. Wszystko zaczyna się zmieniać, kiedy nosisz pod swoim sercem dziecko. U mnie okazało się, że noszę dwójkę. Syna i Siebie – która w tym momencie tworzy się na nowo i szykuje do narodzin. Potrzebuję czasu.
Na ochłonięcie. Na ponowny wzrost. Aby to, co mówi do mnie ta kartka, przerodziło się z mojej strony w realne czyny jeszcze tego samego dnia.
Harmonia. Jest w Tobie.
Poczujesz ją, jeśli pozwolisz sobie odkryć prawdziwe karty swojego życia i dopuścisz do głosu swoje serce. Dobrostan, „feeling” – czujesz je wtedy, kiedy to Ty zdefiniujesz, co jest dla Ciebie ważne, jak chcesz, aby wyglądało Twoje życie, musisz narodzić się na nowo, aby to odkryć.
Teraz wykiełkowała myśl, że jesteśmy od tego momentu już dwie. Ty i ja. W Twojej drodze do ponownych narodzin. Tak jak plemnik łączy się z komórką jajową i powstaje dziecko, tak my teraz łączymy się razem, aby na nowo urodzić Ciebie.
Na start zadbamy o fundamenty. Wellness zaczyna się ode mnie, nie od innych. Buduję stan równowagi umysłu, ciała i ducha, w których panuje uczucie ogólnego dobrobytu i uczucie spokoju.
Ale zanim to nastąpi, musisz stworzyć przestrzeń do odkrycia się na nowo i usłyszenie prawdziwej siebie. Przed Tobą kolejne rozdziały książki, która może stać się miejscem również na Twoja opowieść i Twoje rozdziały książki Twojego życia. Zapraszam Cię do tej przygody.
MOJA LEKCJA
Po latach zrozumiałam, że to ode mnie zależy, czy jestem ważna i czy mój dzień (w relacjach ze sobą i z innymi, offline i online) może wyrazić właśnie mnie. Równowagi nie da mi świat zewnętrzny, lecz to ja nadaję rytm swojemu życiu. To ja decyduję, co jest ważne w moim życiu. To ja tworzę siebie. Dziś, każdego dnia. Teraz.